Może to nie jest to miejsce i czas by dzielić się takimi historiami. Bo poglądy religijne uważam ze są każdego indywidualną sprawą. Ale to taki tytuł i taka rozmowa która zapadła mi bardzo w pamięci. Może także dlatego ze widziałem bardzo smutnego i zatroskanego starszego Pana. To prawdziwa historia która jest z życia wzięta. Ileż to takich prawdziwych historii każdy z nas w ciągu przeżytych lat doświadcza i mógłby się dzielić na lamach różnych portali. Czasami przypadki sprawiają ze wystarczy jeden gest jedno słowo by wzmocnić duchowo mentalnie drugą osobę.Z mojego doświadczenia i spotkań z różnymi osób o różnorakim stopniu myślenia, wykształcenia, inteligencji i poglądach oraz wyznaniach tych prawdziwych historii , uzbierało się wiele tomów, jedne są bardzo ciekawe i pouczające z których można bardzo czerpać przykłady i wcielać w życie, ale są tez inne bardzo drobiazgowe które potrafią, gdy się je wspomina bardzo i to bardzo rozbawić. Dzisiaj podzielę się poniższą historią
SZUKA BOGA Jak Go odnaleźć zapytał mnie pewnego dnia strapiony zmęczony życiem dużo starszy ode mnie mężczyzna, gdy przycupnąłem na ławeczce obok niego w parku cygańskim BB. Trzymał w jednej dłoni jakieś zawiniątko. W drugiej butelkę z mętną herbatą. Spojrzał na mnie i zagadnął. Szukam Boga już wiele lat -wyznał. Przezywałem radości, upadki i troski. Odpowiedziałem zwąc go przyjacielem, że nie trzeba daleko i tak długo szukać. Ja też szukałem przez wiele lat i odnalazłem. Cicho szepnąłem. Jak to i oczy skierował ku gorze daleko w błękitne chmury. Widząc to odpowiedziałem On nie jest w chmurach ani w tej odległej świecącej gwieździe, na tym pięknym błękitnym niebie. Nie zobaczy się jego nawet cienia. W słoneczny dzień czy mroczną noc. Trudno Go zobaczyć i tego zacnego spojrzenia. Ale powiem Ci bardzo krótko-przyjacielu. Że On mieszka w myślach i ludzkich naszych sercach, którzy w niego wierzą i jego prawa przestrzegają.. Zapamiętaj ze ludzkie ciało i umysł, są tą świątynią i bogactwem jaki posiadamy. Nie kopuły i ramy które złotym błyszczą. Więc warto być pokornym i prawa Jego przestrzegać na tej wskazanej przez Niego życia ludzkiej drodze. Być prawdomówny. Uczciwy i uczynny wobec świata i własnej myśli . Bo On jest tym duchem. On jest tą myślą. On jest w każdym sercu. Tą wiarą, nadzieją i miłością, w każdym dniu tą ostoją, to powinno się czuć i wiedzieć. On przychodzi w cichy nie widzialny i prosty sposób. ON jest też teraz podczas naszej rozmowy. Wyjaśniałem własnymi słowami a on patrzył i słuchał, mówiłem dalej. Znajdziemy go tam, gdzie wiatr liśćmi o każdej porze szeleści. Słyszysz Go jak krople deszczu uderzać będą delikatnie o twą czapkę spiesząc się do domu w dżdżystą porą. Jest tez w płaczu każdego dziecka narodzonego, mojego, twojego, i w tym ostatnim ludzkim jakże westchnieniu, w tym sercu każdego umierającego . On przychodzi do nas tylko w cichy, i jakże nie powtarzalny prosty sposób. Jego miłość objawia się , w tych prostych, codziennych rzeczach, w radosnych ale też trudnych życia chwilach. A kiedy tylko uwierzysz ze istnieje- możesz, Go odnaleźć w prosty najzwyklejszy codzienny sposób. Tutaj w tym także parku cygańskim siedząc na tej ławeczce , wraz ze mną i rozmawiając rozmyślając i pomyśl o Nim a zapewne poczujesz ten niebiański nie powtarzalny w sercu i myślach spokój ta wiarę i nadzieje ze jutro będzie lepiej. Po tej krótkiej rozmowie z mojej strony wstałem zrelaksowany, mimo ze także nie omijały mnie problemy i błędy które popełniałem to spokojnym krokiem zmierzałem na parking do samochodu , bo miałem przed sobą długą podroż. By zarobić na kromkę chleba. Jadąc pomyślałem o tym nie znajomym ale nigdy nie przypuszczałem ze jeszcze kiedyś go spotkam. No i: Spotkaliśmy się przypadkowo po 12 latach na ulicy, Spojrzał na mnie i zapytał czy to Ja ten sprzed 12 lat facet z radia, który w prosty sposób potrafił powiedzieć jak szukać Boga. Odpowiedziałem TAK i byłem bardzo zdziwiony ze mnie rozpoznał. Powiedział dwa słowa które są dla mnie drogocenne. DZIĘKUJE ZNALAZŁEM. A jego twarz mimo wieku i laseczki którą się podpierał błyszczała radością i uśmiechem to już nie ten strzec sprzed 12 lat którego spotkałem zatroskanego i zmęczonego życiem. Radio Soir -rozmyślenia radiowe
----------------------------------------
Witam wszystkich Przyjaciół Znajomych tych dalszych i bliższych. Słuchaczy Radia Soir. Może nie wypada może w tym momencie zabrakło Mi skromności ale chcę się z wami podzielić wywiadem który udzieliłem dla Nie Zależnych Mediów a skoro nie znajomi będą czytać gazetowa to tym bardziej powinni przeczytać z znajomi i słuchacze Radia Soir. Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie i muzycznie po przyjacielsku.
Pod tytułem"Zwykli ludzie -wśród tłumu znalezieni" to cykl z wywiadów i reportaży pisanego w Mediach Nie Zależnych. W tej odsłonie tego cyklu wywiad z właścicielem Radia Soir Andrzejem Sochackimi rozmawiamy o swoim podejściu do zawodu, ale także o życiu prywatnym.
W pewnym momencie rozmowy Pan Andrzej (a znam go od wielu lat) , który zazwyczaj stroni od głębokich zwierzeń tym bardziej na łamach mediów swoich tzn Radia Soir ale także niezależnych , postanowił za długą namową redakcji Nie Zależne Media opowiedzieć o największej tragediach , jakie go dotknęły w życiu.
Więc bardzo proszę która będzie pierwsza i najważniejsza według Pana. Dla mnie najtrudniejszym doświadczeniem w życiu był wypadek syna wówczas 21 letniego mężczyzny - Jak widziałem po przybyciu na miejsce wypadku leżącego i bardzo krwawiącego to mój ból i ten ból mimo upływu czas trwa nadal jak wspominam nie dopisania nie mam takiego słowa w swym potocznym rozumowaniu które by oddało lub skojarzyło mój ból .Jak zobaczył mnie gdyż odzyskał przytomność słysząc mój głos a ja klęczący nad nim spojrzał i powiedział"PRZEPRASZAM TATUSIU" Te słowa słyszę codziennie mam ten obraz każdego dnia . Widziałem, że ma przeciętą tętnicę w okolicy ramienia i ratującą go dziewczynę(jak się okazało przypadkowa lekarka) zdałem sobie sprawę wówczas , że mogę go już nie oglądać w zdrowiu itd , jak będzie dorastał i wkraczał w dorosłe życie i osiągał sukces sportowy i naukowy osobisty był to dla mnie straszny cios jaki od życia dostałem tak naprawdę pierwszy raz. Mimo ze wcześniej też były rożne porażki ale nie współmierne do tego zdarzenia.
Wspomina Pan że Syn Pana Łukasz - został uratowany mimo że jak Pan wspomina umierał. Już po przetransportowaniu do szpitala . Zaniedbania jakie były ze strony personelu medycznego szpitala prowadziły do śmierci. Był w śpiączce z każdym dniem slab i tylko przyjaciel a zarazem lekarz pediatra Pan Stanisław Tokarz pomógł w zdyscyplinowaniu owego personelu medycznego i opieka od tej chwili była na najwyższym poziomie i zaczął odzyskiwać świadomość i z każdym dniem powracać do zdrowia to były bardzo długie dni. Tylko reakcji mojego przyjaciela spowodowała ze opieka lekarska wyciągnęła odpowiednie wnioski. Ale widząc syna w takim stanie ciężkim i śpiączce . To wtedy zadałem sobie pytanie: dlaczego? Gdzie jest sens życia?. Gdy umiera tak młody człowiek gdzie jest medycyna gdzie jest sprawiedliwość. Bo do tej pory jestem przekonany że ten wypadek to nie wina jego tylko był sprawca który się przyznał na miejscu a później zaprzeczył gdyż miał znajomości, nie będę tego tematu rozszerzał ale wiem tez że karma wraca. Powtarzałem Gdzie jest Bóg. Powtarzałem te słowa siedząc przed salą operacyjną w nocy gdzie na stole operacyjnym składali go chirurdzy wraz z ordynatorem Jakie szczęście że Ordynator Pan Romek znał to nazwisko gdyż specjalizował się także w dziedzinie medycyny sportowej. Nie sugeruje ze nazwisko zadecydowało ale też wiem że Ordynator dał wszystko z siebie całą swoją wiedzę .I ja proszę Pana zadawałem sobie to pytanie nieustająco od wypadku do dnia dzisiejszego. Każdy dzień staram się przeżywać tak, jakby był ostatnim dniem. I Darzyć swym uczuciem i miłością bliską osobę . Tamta chwila zmieniła mnie wewnętrznie nie do poznania chociaż nigdy wcześniej z nikim na taki i takie tematy osobiste nie rozmawiałem one tkwiły we mnie w środku są częścią mnie. Często myśli się o śmierci. Bo przecież ten kto się rodzi umierać będzie. Od tej myśli-zjawiska nigdzie nie uciekniemy Czytałem doskonała książkę o tym, jak dobrze przygotować się do śmierci. I to jest dla mnie kluczowe pytanie. Ten wypadek proszę Pana przewartościował moje życie, spojrzenie na ludzi, na codzienność która towarzyszy mi każdego dnia. Dzisiaj odzyskuje życie . I zaczynam po tylu latach myśleć o przyszłości. I to jest mój raj obecnie myślowy. Na nowo zaczynam żyć mimo tego że człowiek już ma tyle lat jest i stał się bardzo wrażliwy ,wrażliwy, i w głowie powstaje mnóstwo marzeń.,
Mimo że upłynęło trochę czasu od tych tragedii osobistych to kosztowało Pana dużo samozaparcia by funkcjonować. Tak przecież każdy inaczej odbiera swoją tragedię, ale jakoś większość próbuje ją przetworzyć w sobie po to, by dalej żyć. To jest bardzo trudne gdy się nie ma wsparcia w takim okresie od bliskich lub dobrych znajomych. Powiem Panu ze żyjemy w takich czasach ze mało jest ludzi na których można polegać od których można dostać wsparcie .(Powiem kolokwialnie ze szybciej można spodziewać się wsparcia pomocy od K...y i ludzi z marginesu niż od osób inteligentnych , zamożnych oczywiście tych z kręgu znajomych). Bo ten okres bywa różny. U mnie trwał parę lat.
Mocnych słów Pan użył ! Ale prawdziwych proszę Pana.
A jak wyglądała druga Pana także osobista(rozwód )tragedia?. Rozwód to porażka życiowa każdego człowieka. Jak czytam ze nie którzy z radością się roztają to ogarnia mnie przerażenie. Przecież bywa że traci się dorobek całego życia a często całą rodzinę. Ale to jest wpisane w istoty ludzkie którzy zawierają związki małżeńskie czy partnerskie gdyż rozpad powstaje z różnych przyczyn bywa często że nie zależnych od nas samych. Wie Pan życie jest przewrotne nigdy nie wiemy co przyniesie nam nowy dzień mimo że jesteśmy wobec siebie zawsze bardzo mili i nawzajem wrażliwi. Stare przysłowie mówi „że gdybyś wiedział ze się przewrócisz to byś usiadł" może to tez porównać po swojemu każdy z nas. Ale uważam ze w tej materii nie ma sukcesu są porażki z dwóch stron. I musi Pan wiedzieć że wina zawsze jest po obu stronach. To tyle i aż tyle mogę powiedzieć.
A trzecie przeżycie które Pan doświadczył o które mogę zapytać?. Bardzo proszę. To przeżycie także pozostawiło skazę w pewnym sensie w psychice bo to był napad na restauracje której byłem współwłaścicielem a w czasie tego napadu mieszkaliśmy spaliśmy w tej restauracji z młodszym synem (który mi pomagał) o czym nikt napastników nie wiedział. Do dzisiaj klatka po klatce w myślach przesuwa się obraz tego wydarzenia jakże tragicznego.
Może więcej Pan coś powiedzieć na ten temat?. Do zdarzenia napadu doszło w nocy jak dobrze pamiętam była to godzina między 2 w nocy a 3. Wybierałem się tego wieczoru do Polski po zakupy(restauracja była w Wiedniu) było to w miesiącu sierpniu po całym dniu a był także w tym dniu upał czułem zmęczenia ale mimo tego postanowiłem pojechać , pod czas mojej nie obecności syn podejmował decyzje i był odpowiedzialny za lokal mimo ze był młodym 20 letnim młodzianem był bardzo odpowiedzialnym. Około 23 postanowiłem wyjechać po przejechaniu około 50 km poczułem zmęczenie i postanowiłem ze zawrócę. I tak zrobiłem wróciłem około godz 1 w nocy wszedłem do restauracji na sale w której spaliśmy to była druga sala. Syn nie słyszał nie reagował tak bardzo mocno spał po całym dniu pracy zmęczenie go bardzo wzmogło. W ziołem prysznic i się położyłem. Próbowałem zasnąć trwało to bardzo długo gdyż rożne myśli kołatały się po głowie bo prowadząc biznes wie Pan zawsze są różne problemy do rozwiązania. Ale powieki stawały się coraz cięższe jak już miałem zasypiać zobaczyłem cienie osób na ścianie w restauracji na pierwszej sali i holu , gdyż światło z ulicy rzucało swoje promienie na pomieszczenia restauracji. I w pierwszej chwili myślałem że ze zmęczenia mam zjawy. Wie Pan to tak jak zmęczenie daje znać prowadząc samochód po 12 godz ciągłej jazdy jeśli to ktoś doświadczył to wie jak zachowuje się organizm . Okazało się że to nie zjawy a naprawdę jakieś dziwne osoby są już w pomieszczeniach restauracji. Ożywiło to moje myśli i pewną strategie co mamy wspólnie z syn zrobić jak zareagować a było to czterech napastników jak się później okazało narodowości daleko wschodniej, których w Wiedniu jest bardzo dużo. Postanowiłem cicho obudzić syna a nasze szczęście że nie weszli wpierw na sale druga gdzie spaliśmy zresztą nie przypuszczali ze możemy tam być i w najlepszym spać. Bardzo cicho i spokojnie syna obudziłem oznajmiając mu że mamy gości. Chociaż była późna bardzo noc i syn rozespany zareagował bardzo spontanicznie gdyż jak powiedziałem i usłyszał że mamy gości ucieszył się bo myślał ze przywiozłem BABCIE tak moją MAME ,gdyż takie było założenie że miała poprowadzić kuchnie w restauracji więc pomyślał że tak szybko objechałem zaplanowaną trasę do Polski i z powrotem już z Babcią . Powiedziałem bardzo cicho to nie Babcia jest napad Syneczku dopiero się przebudził i uświadomił sobie że czeka nas walka o przetrwanie.
Słucham Pana i ciarki mi przechodzą po całym ciele, jak rozumiem uciekliście?. Nie uciekliśmy to była walka ,akcja jak w filmach amerykańskich. Zaskoczyliśmy ich naszą obecnością i bardzo mocną naszą energią ,agresją jaka w nas wstąpiła. Tego nie da się proszę Pana opowiedzieć opisać co się działo jaka to była walka czterech zbirów na nas dwóch. Leciały krzesła stoliki napoje i alkohol porozbijany pełno walącego się szkła po podłodze. Szyby z okien powybijane i posadzka zakrwawiona od naszych stop deputacjach po tym szkle i z mojego łokcia gdzie zostałem zraniony nożem. Wtedy uświadomiłem sobie jak dobrze ze uprawiałem sport wyczynowo.
Z tego co pamiętam uprawiał Pan boks. Tak i to wiele lat.
A gdzie była policja zawiadomił ktoś!. Zawiadomiliśmy policje chyba jakiś przechodzień idąc przez Mexicoplatz to zrobił ,ale dopiero po jakimś czasie a właściwie jak cala trojka osobników leżała bo czwartemu udało się zbiec przez okno w łazience. Policja przyjechała była w szoku że daliśmy rade. Bodajże jak mnie pamięć nie myli przyjechało 10 radiowozów ale było już po akcji tylko pozbierali napastników i odjechali ja trafiłem do szpitala by założyć kilka szwów i wróciłem. Nie zapomnę tego zdarzenia nigdy. Nie wiem czym się lub kto kierował moimi myślami że zawróciłem i nie pojechałem do Polski bo co mogło by się stać gdyby nie wrócił. Uważam ze najgorsza tragedia która by dotknęła całą moją rodzinę i tez tak uważała policja wiedeńska. Syn ze zmęczenia zapad w twardy sen i uważam ze nie słyszałby że weszli napastnicy i wie Pan co w takiej sytuacji mogło by się stać żeby nie było śladu ,na pewno posunęli by się do morderstwa gdyby zobaczyli na drugiej sali śpiącego mężczyznę samego, by nie było świadka na pewno tak by postąpili jestem przekonany. To bardzo też wryło się w pamięć z której nie da się tego wymazać. Tak jak sam Pan Panie redaktorze zauważył życie które przezywamy bywa w rożnych barwach niesie ze sobą ogrom rożnych zdarzeń jedne są szczęśliwe radosne inne są sukcesami a jeszcze inne porażkami i przeżyciami.
Dziękuje Panu ze zdecydował się Pan na tę rozmowę. Ja też dziękuję.
I zapraszam już dzisiaj Pana na drugą cześć naszej rozmowy o Pańskich sukcesach zawodowych a także osobistych , politycznych i sportowych
Wywiad przeprowadził :Mateusz Stępień Media Nie Zależne
Katowice 2018.08.27
DO JERZEGO. Pytałeś mnie Jurku jak to jest, kiedy leci się na spotkanie śmierci...
10 kwietnia 2018 Leszek Miller Lewy prosty
Pytałeś mnie Jurku jak to jest, kiedy leci się na spotkanie śmierci. Mówiłem Ci, że najpierw doświadcza się zdumienia. Katastrofy zdarzają się i giną w nich ludzie, ale przecież nie my. Więc najpierw wpada się w szok, a potem w żal. Na końcu jest strach, ale to dotyczy nielicznych. Tylko szczęściarzy. Ci, którzy go nie mieli nie czują już nic. Kiedy ocknąłem się w potrzaskanym helikopterze najpierw bałem się ognia. Rozbita maszyna zamienia się w pochodnię i zabija w ułamku sekundy. Później, gdy leżałem na mokrym mchu, bałem się, że resztę życia spędzę na inwalidzkim wózku. Aby się o tym przekonać trzeba poruszać palcami. Najpierw u rąk potem u nóg. Ostrożnie spróbowałem i wiedziałem, że nie będzie tak źle! Nie przewinął mi się film z całego życia. Nie widziałem też żadnego świetlistego tunelu. Nie czułem potrzeby dokonania rachunku sumienia. Ale może dlatego, że nie wierzę w coś „po tamtej stronie". Ci, którzy wierzą uzyskali ważny dowód naszego ocalenia. Figurkę Św. Barbary, którą lubińscy górnicy wręczyli mi przed odlotem.
Nie wiem, Jurku ile miałeś czasu, dwie, a może pięć sekund? Uderzenie skrzydłem w drzewo to potężny huk. Nawet jeśli spałeś, obudziłeś się natychmiast. Ale pewnie nie spałeś. Swoim zwyczajem gadałeś i przyjaźnie żartowałeś. Jeśli były obok ciebie Jola i Iza, czarowałeś je swoim wdziękiem. Jeśli miałeś za sąsiadów kolegów z Sejmu, wymieniałeś polityczne ploteczki. Kiedy samolot zadygotał i przechylił się w lewo, spojrzałeś przez iluminator. Mignęły drzewa. Samolot ścinał jedno po drugim. Narastał łomot i przerażenie. W gorączce myśli błysnęło: To już! Dlaczego? Co ja tu robię? Przecież mogłem nie lecieć. Małgosia i Buba właśnie robią śniadanie. Miałem jechać na mecz do Pruszkowa i co, już nigdy? Nigdy. Potężny Tu - 154 leżał posiekany na kawałki. Monstrualna siła niosła śmierć i zmieniła samolot w porozrzucane sterty złomu. W milczenie drzew wdzierały się odgłosy syren i pędzących samochodów.
Kiedy w Mirosławcu roztrzaskała się CASA nie kryłeś oburzenia. „Jak oni mogli!" - krzyczałeś, chodząc po pokoju. „Jak mogli lądować w takich warunkach!" To, że ich dowódcy chcieli być szybko w domu niczego nie usprawiedliwia! Zginęli wszyscy. Dwudziestu świetnych oficerów. Co za koszmarna nieodpowiedzialność!" Czy wiesz - mówiłeś później - że przy pierwszym podejściu do lądowania pilot nie widział lotniska. Nie tylko dlatego, że było ciemno, ale chmury były nisko, jakieś 80 metrów nad ziemią. Przeleciał wzdłuż pasa i zdecydował się na drugą próbę. Zobaczył światła pasa startowego i zrobił niski, ciasny krąg. Ale miał małą prędkość i niską wysokość. Zahaczył skrzydłem o drzewa i samolot stał się potrzaskanym nieszczęściem i rozpaczą.
Mirosławiec był dla Ciebie wielkim ostrzeżeniem. Kochałeś wojsko i byłeś świetnym jego ministrem. Bolało Cię każde umieranie, ale te bezsensowne szczególnie. I dlatego nie widzisz sensu własnej śmierci. Nie musiałeś zginąć. Ani ty, ani nikt z twoich towarzyszy podróży. Chciałeś żyć i w ludzkim istnieniu widziałeś najgłębszy sens. Życia nie zabrała ci Rosja, nie Katyń i nie jakaś „przeklęta ziemia". Nikt nie żądał kolejnej polskiej krwi. To skandaliczne, że porównuje się wydarzenia sprzed 70 lat do obecnej tragedii urągając pamięci zabitych przez NKWD. Teraz zdarzył się fatalny wypadek, wtedy zbrodnia wojenna. Tamten Katyń - jest symbolem mordu i okrucieństwa, ten - Smoleńsk, a nie Katyń, jest symbolem splotu okoliczności i ludzkiego błędu. Co innego zginąć w wypadku lotniczym, a co innego zostać skrytobójczo zabitym przez wroga. Między Katyniem i Smoleńskiem jest tylko jedno podobieństwo. Tu i tam decydowali znani z nazwiska i twarzy ludzie.
Jeśli czegoś od nas - Twoich przyjaciół i znajomych oczekujesz, to wskazania istoty i autora błędu. Ta tragedia nie miała prawa się stać. Skoro się zdarzyła, masz prawo do poznania jej sprawców. Jeśli piloci próbowali wykonać zadanie niewykonalne, to wykonalne jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, którzy ludzie zgotowali innym ludziom ten tragiczny los.
Tekst opublikowany w specjalnym numerze tygodnika „Wprost" w kwietniu 2010.
Była Świadkiem Jehowy, teraz zdradza przerażające tajemnice
Sara Andrychiewicz ma 27 lat i jest mężatką. Mieszka razem z mężem Edwinem w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie wychowują dwie córki. Kobieta prowadzi także blog lifestylowy muffincase, na którym opisała ostatnio traumatyczne przeżycia z czasów, gdy należała do świadków Jehowy. Sara doskonale zdaje sobie sprawę, że przez swoje szczere wyznanie straci rodzinę i znajomych ze zboru.
Sara Andrychiewicz urodziła się w rodzinie Świadków Jehowy. Od najmłodszych lat wpajano jej, że tylko jej współbracia będa zbawieni. To jej się nie podobało. - Gdy więc chodzisz do szkoły, cały czas masz w głowie, że nie powinnaś się za bardzo kolegować z tymi dziećmi, „bo one nie czczą Jehowy i zginą w Armagedonie". I to była pierwsza rzecz, która mi się nie zgadzała. Świadkowie uważają, że tylko oni przetrwają koniec świata - pisze blogerka. Sara zdaje sobie sprawę, że jej krytyka Świadków Jehowy spotka się z olbrzymią krytyką środowiska. - Gdy zdecyduję się na opublikowanie tego wpisu, nieodwracalnie zmienię swoje życie. Jestem jednak gotowa podjąć to ryzyko, żeby móc zacząć wreszcie żyć. Jestem świadoma tego, że odrzuci mnie rodzina, nawet ta najbliższa. Przyjaciele nie będą chcieli mnie znać. Wydaje mi się, że jestem gotowa na to emocjonalnie. Przygotowywałam się do tego od wielu miesięcy - czytamy na blogu Andrychiewicz. Była świadków Jehowy w dzieciństwie mocno przeżywała to, że jej znajomi, którzy są innej wiary, nie pójdą z nią do nieba. Na spotkaniach w zborze była poniżana i gnębiona. Przez to miała myśli samobójcze. - Co chwila słyszałam, że mogę robić więcej by zadowolić Boga. Nie chce mi się iść w sobotę rano do służby (chodzenie po domach), a tu w czasopiśmie napisali, że w Afryce chodzą po 20 km i muszą pokonać rzekę pełną krokodyli, żeby pójść na zebranie - jestem więc do niczego i zginę w Armagedonie. W skutek tego nie nabyłam ani grama pewności siebie, a od 13 roku życia zmagam się z myślami samobójczymi. W końcu skoro jestem taka beznadziejna, to lepiej się zabić - pisze dalej. Przez to, że była Jehową, nie poszła także na wyższe studia i szybko wyszła za mąż. Religia zabraniała jej także poddawania się transfuzji krwi. - Wierzyłam w to wszystko bardzo, gotowa wręcz za to umrzeć i to dosłownie, bo w szpitalu odmówiłam transfuzji krwi. Czy wspomniałam, że dopiero co zostałam matką, bo działo się to tuż po porodzie? Poziom mojej hemoglobiny spadł do 5 jednostek, norma to 11,5-13,5 , a od 9 podają krew. Na szczęście nie groziło mi śmiertelne niebezpieczeństwo, ale koleiny w mojej głowie niosły jasny przekaz: nigdy nie wolno ci się zgodzić na transfuzję, nawet za cenę własnego życia. Co więcej, gdyby któraś z moich córek wymagałaby transfuzji, również bym odmówiła, mimo że mogłabym ją stracić - zaznaczyła. Teraz Sara Andrychiewicz leczy się na depresję. Zły stan psychiczny to efekt molestowania przez jednego ze świadków Jehowy. - Chociaż sprawa działo się dawno temu wzięto mnie na przesłuchanie, czy na pewno byłam molestowana przez jednego ze świadków. Chociaż to ja byłam ofiarą czułam ogromne wyrzuty i poczucie winy. Mężczyźni, którzy ze mną rozmawiali nie mieli żadnego wykształcenia ani doświadczenia w rozmowach z osobami, które doświadczyły molestowania. Po tej rozmowie nie mogłam dojść do siebie przez kilka tygodni. To był czas, gdy spędzałam bezsennie noce na przeglądaniu telefonu i planowaniu samobójstwa - napisała blogerka. Andrychiewicz pisze także o hipokryzji i obłudzie części świadków Jehowy. - Uświadomiłam też sobie, że u świadków dzieje się wiele złych rzeczy, z którymi nikt nic nie robi. Normą jest przemoc emocjonalna wobec współmałżonka, przemoc wobec dzieci („rózga karności"), a także alkoholizm. Pełno osób ciągnie na antydepresantach, niektóre nawet lądują w szpitalach, ale w wciąż z uśmiechem proponują wam gazetki w sobotni poranek zamiast na przykład spędzić czas z rodziną. Jednocześnie nikt z nich nie może liczyć na pomoc specjalisty, bo terapie np. małżeńskie nie są uznawane za dobre rozwiązanie. A alkoholik może sobie spokojnie pić, póki nie zaczną o nim gadać ludzie spoza tej religii - wyjawiła.
Bardzo Smutna wiadomości . Odeszła żona Jacka Krywulta, Krystyna W wieku 77 lat zmarła Krystyna Krywult, żona urzędującego prezydenta Bielska-Białej, Jacka Krywulta. Od dłuższego czasu zmagała się z ciężką chorobą. Krystyna Krywult była emerytowaną nauczycielką. Z mężem Jackiem miała dorosłego syna, absolwenta studiów ekonomicznych. Pogrzeb Krystyny Krywult odbędzie się w czwartek 5 kwietnia, o godzinie 13.00 w kościele parafialnym pod wezwaniem świętego Andrzeja Boboli w Bielsku Białej.
W nocy z soboty na niedzielę zmiana czasu na letni
Wiadomości z kraju
W nocy z soboty na niedzielę zmieniamy czas z zimowego na letni - pośpimy przez to o godzinę krócej. 25 marca nad ranem wskazówki zegarów przesuniemy z godz. 2.00 na 3.00. Do czasu zimowego wrócimy w ostatnią niedzielę października.
W całej Unii Europejskiej czas letni zaczyna się w ostatnią niedzielę marca, a kończy w ostatnią niedzielę października. W 2018 roku do czasu zimowego wrócimy więc 29 października. Mówi o tym obowiązująca bezterminowo dyrektywa UE ze stycznia 2001 r.: „Począwszy od 2002 r. okres czasu letniego kończy się w każdym państwie członkowskim o godz. 1 czasu uniwersalnego (GMT) w ostatnią niedzielę października".
W Polsce zmianę czasu reguluje rozporządzenie prezesa Rady Ministrów. Poprzednie obowiązywało do 2016 roku i niektórzy przeciwnicy zmiany czasu, np. Fundacja Republikańska i Stowarzyszenie KoLiber apelowali do premier Beaty Szydło o niepodpisywanie kolejnej decyzji w tej sprawie. Na początku listopada 2016 roku rząd wydał jednak rozporządzenie, które przedłuża stosowanie czasu letniego i zimowego do 2021 roku.
Jesienią 2017 roku do Sejmu trafił projekt ustawy autorstwa PSL o rezygnacji ze zmiany czasu na letni i zimowy. Proponowano w nim, aby od 1 października 2018 roku w Polsce przez cały rok obowiązywał czas letni. Choć projekt został jednogłośnie poparty przez sejmową komisję administracji i spraw wewnętrznych, nie był on dalej procedowany z uwagi na to, że najpierw konieczna byłaby zmiana dyrektywy UE.
Na początku lutego 2018 roku Parlament Europejski przyjął rezolucję, w której wezwał do przeprowadzenia dogłębnej oceny zmiany czasu, dokonywanej dwa razy do roku i jeśli to konieczne, do zmiany przepisów. W odpowiedzi na rezolucję rzeczniczka Komisji Europejskiej Mina Andreewa zadeklarowała, że KE jest gotowa zająć się ponownie kwestią zmiany czasu, nie wykluczając nowelizacji dyrektywy w tej sprawie.
Przeprowadzana dwa razy w roku zmiana czasu ma przyczynić się do efektywniejszego wykorzystania światła dziennego i oszczędności energii, choć opinie co do tych korzyści są podzielone.
Autorzy raportu „Dobra zmiana to brak zmiany... czasu" z Fundacji Republikańskiej i Stowarzyszenia KoLiber - bazując na dostępnych analizach - argumentowali, że zmiana czasu nie wpływa w sposób znaczący na „zagadnienia energetyczne". Wskazywali za to, że wśród negatywnych skutków jest m.in. zmiana rozkładów firm transportowych, zamknięte w nocy systemy internetowe banków oraz innych instytucji, czy niekorzystny wpływ na zachowanie inwestorów giełdowych. Ich zdaniem w okresach po każdej zmianie czasu spada ponadto wydajność pracowników i zwiększa się liczba zwolnień.
Badań dotyczących wpływu zmiany czasu na zużycie energii czy zdrowie i samopoczucie człowieka jest wiele. Badanie zużycia energii elektrycznej w stanie Indiana (USA) wykazały, że po wprowadzeniu czasu letniego rachunki mieszkańców za prąd wzrosły. Z kolei badania prowadzone w Kalifornii dowodziły, że w tym stanie zmiana czasu nie powoduje zmian w zapotrzebowaniu na energię elektryczną. Japończycy wyliczyli, że stosowanie czasu letniego może zmniejszyć emisję dwutlenku węgla o 400 tys. ton i pomóc zaoszczędzić do 930 mln litrów paliwa. Ponadto przyczynia się do spadku liczby ulicznych kradzieży o 10 proc.
Naukowcy z fińskiego Uniwersytetu w Turku wykazali, że przestawienie zegara o godzinę do przodu i zakłócenie rytmu dobowego zwiększa ryzyko udaru niedokrwiennego mózgu, jednak tylko tymczasowo. Analiza danych zbieranych przez 10 lat wśród mieszkańców Finlandii wykazała, że ogólna częstość występowania udaru niedokrwiennego była o 8 proc. wyższa w ciągu pierwszych dwóch dni po zmianie czasu na letni. Natomiast po kolejnych dwóch dniach nie zauważono już żadnej różnicy. Odkryto także, że osoby z chorobą nowotworową, były o 25 proc. bardziej narażone na udar bezpośrednio po przejściu na czas letni, niż w jakimkolwiek innym okresie w ciągu roku. Ryzyko było również zauważalnie wyższe w przypadku osób powyżej 65. roku życia - u nich prawdopodobieństwo wystąpienia udaru tuż po przesunięciu zegarów na czas letni było wyższe o 20 proc. niż w pozostałych tygodniach.
„Zmiana czasu najbardziej dotyka ludzi, którzy mają problemy ze snem lub mają zaburzony rytm okołodobowy" - tłumaczył w rozmowie z PAP dr Michał Skalski z Poradni Leczenia Zaburzeń Snu przy Klinice Psychiatrycznej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Zaznaczył przy tym, że choć sama zmiana czasu nie jest zwykle główną przyczyną problemów zdrowotnych, to rezygnacja z niej może oznaczać pozytywne konsekwencje. „Podział na czas letni i zimowy to jeden z wielu czynników zewnętrznych wpływających na jakość ludzkiego życia" - mówił dr Skalski. „Jeśli więc podział ten nie ma już uzasadnienia ekonomicznego, to jego zniesienie wyeliminuje z naszego życia jeden z nieprawidłowych, stresogennych czynników".
Wprowadzenie czasu letniego, tj. przesuwanie wskazówek zegarów o godzinę do przodu w okresie wiosenno-letnim, jako pierwszy proponował podobno Benjamin Franklin w XVIII. Miało to pomóc lepiej dopasować czas aktywności człowieka do godzin, w których jest najwięcej światła słonecznego i przynieść oszczędności. Dlatego też czas letni określa się w języku angielskim, jako „czas oszczędzający światło dzienne". W Polsce zmiana czasu została wprowadzona w okresie międzywojennym, następnie w latach 1946-1949, 1957-1964, a od 1977 r. stosuje się ją nieprzerwanie.
O godzinie 20:00 19 marca na YouTube pojawiła się nowa piosenka Sławomira. Podobnie jak poprzednie utwory "Megiera" czy "Miłość w Zakopanem" piosenka ma bardzo prosty, wpadający w ucho rytm. W klipie oprócz Sławomira i jego żony występuje grono przyjaciół.
Dwuznaczny tytuł przywodzi na myśl różne skojarzenia, ale musimy wszystkich rozczarować. Najnowszy utwór Sławomira jest o wiośnie i odrośniętej trawie.